Zaproszenia grzecznościowe

O dawno niewidzianych znajomych, kolegach i kuzynach

Usunąłem niedawno z książki adresowej w swoim telefonie kilkanaście pozycji. Skasowałem dane tych, których nie widziałem dłużej niż dziesięć lat. Pamiętam twarze, pamiętam imiona, tylko ich właściciele gdzieś zaginęli. Tak bywa. W jakimś felietonie przeczytałem kiedyś trafne spostrzeżenie: jeśli dawny przyjaciel nagle po dziesięciu latach odzywa się do ciebie, to na sto procent dlatego, że albo właśnie stracił pracę, albo swoją kobietę (faceta). Coś w tym jest. Może jednak niepotrzebnie zrobiłem te porządki z adresami? Okazuje się, że całkiem niepotrzebnie. Mogłem z tym poczekać.

Niezapomniana Irena Gumowska poświęciła spory fragment swojej słynnej książki o dobrym wychowaniu tak zwanym zaproszeniom grzecznościowym. Podała nawet przykład takiego zaproszenia: „wpadnijcie do nas kiedyś na śledzia”. Tak zapraszano się w latach czterdziestych i pięćdziesiątych ubiegłego wieku, ale nie w tym rzecz.

Zaproszenia grzecznościowe mają tę ciekawą cechę, że obowiązują zawsze i nigdy. Prawdę powiedziawszy, nie należy z nich korzystać. Bo ten, kto zaprasza, przeważnie czyni tak tylko dlatego, że wypada mu zaprosić. Wcale nie ma ochoty na żadne śledzie ani na nic innego. W każdym razie bardzo byłby zdziwiony, gdyby ktoś jego zaproszenie potraktował poważnie. Tyle książkowej teorii.

Sam problem nie jest teoretyczny, bo osobiście dostałem ostatnio aż trzy zaproszenia grzecznościowe. Może to przy okazji zbliżających się świąt? Tak czy owak wszystkie te zaproszenia były od dawno nie widzianych osób. Zgodnie z radami pani Ireny, powinienem teraz za nie grzecznie podziękować i zaraz o nich zapomnieć, ale czuję, że nie mogę tego zrobić. Byłby to błąd.

Więc jak się umawiamy? Może być jutro wieczorem?

Dodaj komentarz