Skazany i publicznie napiętnowany, zanim na dobre rozpoczął się proces
Jedni uważają, że z całą pewnością przyczynił się do śmierci młodej dziewczyny Ewy Tylman, inni z kolei są przekonani, że padł ofiarą śledztwa, które wyjątkowo nieudolnie prowadziła miejscowa policja i prokuratura. Adam Z. stanął niedawno przed sądem. Nie mam zamiaru roztrząsać, jakimi dowodami dysponuje prokuratura i ile naprawdę w tej sprawie udało się śledczym ustalić – jest to doskonały temat, ale na osobny tekst. Chciałbym natomiast poruszyć inną kwestię. Choć do końca procesu jeszcze daleko, mężczyzna już w pewnym sensie został skazany oraz publicznie – z imienia, nazwiska i adresu – napiętnowany, a wraz z nim publicznie – z imienia, nazwiska i adresu – została napiętnowana także jego rodzina oraz jego chłopak. Jak do tego doszło? Ano w czasie telewizyjnej (re)transmisji z pierwszego posiedzenia sądu.
Dziennikarze kanałów informacyjnych jeszcze przed rozpoczęciem procesu starali się o zgodę na możliwość bezpośredniego relacjonowania tego, co będzie się działo na sali sądowej. Bezskutecznie. Sąd oczywiście nie wyraził zgody na nadawanie procesu na żywo, ale jak się okazało, i tak wszystko można było obejrzeć w telewizji, ponieważ dziennikarze postanowili obejść zakaz sądu i przekazywać relację z kilkuminutowym opóźnieniem. Poszczególne kanały informacyjne różnie sobie z tym zadaniem poradziły. Najgorzej wypadła TVP Info, która nie zdołała wygłuszyć tych fragmentów przekazu, gdy sąd odczytywał akt oskarżenia wraz z pełnymi danymi osobowymi Adama Z. oraz innych osób. A przypomnijmy, że zgodnie z polskim prawem nie wolno ujawniać w środkach masowego przekazu żadnych informacji, które pozwoliłyby na identyfikację podejrzanych, oskarżonych czy ich rodzin. Tylko kto się dzisiaj takimi zakazami przejmuje? Pełniący obowiązki szefa TVP Info Samuel Pereira w wypowiedzi dla portalu Wirtualne Media w taki oto sposób skomentował fakt, iż nie zagłuszono w czasie retransmisji z sądu danych osobowych:
To jest technicznie niemożliwe. Sąd powinien czytać pierwszą literę nazwiska, wtedy nie byłoby problemu.
Teraz i tak jest już za późno. Pół Polski wie, jak nazywa się Adam Z. oraz jego chłopak, gdzie mieszka jego rodzina, a nawet to, jakie oskarżony ma hasło do konta na Facebooku. A kto jeszcze nie wie, ten bez trudu może wszystkie te informacje znaleźć w Google. W sieci są dostępne setki zdjęć Adama Z. bez zamaskowanego wizerunku, okazało się bowiem, że wcześniej starał się o pracę modela i rozsyłał swoje fotografie do kilku agencji. Niektóre zablokowały jego konta, inne z kolei – wręcz przeciwnie i te konta są wciąż dostępne. Ponieważ TVP Info ujawniła nazwisko mężczyzny, agencyjne zdjęcia znalezione w Internecie można bez trudu skojarzyć z toczącym się procesem w sądzie.
Do mediów wyciekły fragmenty ustaleń śledczych dotyczących orientacji seksualnej Adama Z. W czasie przesłuchań utrzymywał, że jest gejem, ale podobno prokuratura ma zapisy jego rozmowy z koleżanką z pracy, przeprowadzonej kilka dni przed zaginięciem Ewy Tylman. Adam Z. miał w czasie tej rozmowy przyznać, że co prawda ma od dziewięciu miesięcy partnera, ale tak naprawdę jest biseksualny. Jeśli ktoś chwilę dłużej poszuka, znajdzie w Internecie nawet zdjęcia Adama Z. z pokoju przesłuchań. Jak to w ogóle możliwe, że takie fotografie wydostały się na zewnątrz?
W najtrudniejszej sytuacji (nie licząc oczywiście rodziny tragicznie zmarłej dziewczyny) są dzisiaj najbliżsi oskarżonego, w tym jego chłopak, o którym – dzięki nieudolnym i nieodpowiedzialnym dziennikarzom – wszyscy teraz dookoła wiedzą, że chodził z „tym mordercą”. Gdzieś przemknęła mi w sieci informacja, że chłopakowi zaproponowano już pomoc prawną. I bardzo dobrze. Rodzina Adama Z. oraz jego partner mogliby bez problemu wywalczyć przed sądem naprawdę duże zadośćuczynienia. Mam nadzieję, że z tej możliwości nie zrezygnują.