Jeszcze wrócą piękne dni

Problem w tym, że nie wiadomo, kiedy to będzie

Nikt już nie ma złudzeń, że zagrożenie koronawirusem szybko minie i że będziemy mogli znowu żyć tak jak dawniej. Podobno mamy w naszym kraju do czynienia z epidemią „spłaszczoną”. Zakażeń i zachorowań kończących się śmiercią jest mniej niż w innych państwach, ale coś za coś. Epidemia prawdopodobnie rozciągnie się u nas w czasie. – Zapomnijcie o wakacjach, zapomnijcie o imprezach masowych – ostrzegają fachowcy.

Od wczoraj przebywając w „przestrzeni publicznej”, czyli w zasadzie niemal wszędzie, musimy zasłaniać nos i usta. Maseczkami, chustkami, szalikami albo w jakiś inny sposób. To kolejne wprowadzone obostrzenie. Różnego rodzaju nakazów i zakazów jest już tyle, że trudno wszystkie zapamiętać. Władze nawet nie ukrywają, że szybko to się nie zmieni. – Nie wrócimy do czasów sprzed epidemii, dopóki nie będziemy mieć szczepionki – mówi wprost minister zdrowia.

Z drugiej strony wiadomo, że nie można w nieskończoność wszystkiego i wszystkich trzymać w zamknięciu. Ogłoszono zatem plan stopniowego dochodzenia do normalności. Od najbliższego poniedziałku w sklepach będzie mogło przebywać jednocześnie więcej klientów niż do tej pory, ponadto będzie można wreszcie wchodzić do parków oraz lasów. Prawda jest jednak taka, że to bardzo symboliczne złagodzenie obostrzeń. Sporo osób miało nadzieję, że dostaniemy o wiele więcej luzu.

W drugim etapie znoszenia ograniczeń przewidziano otwarcie w weekendy marketów budowlanych, a także otwarcie hoteli, bibliotek, muzeów i galerii. Etap trzeci to przywrócenie możliwości korzystania z usług fryzjerów i kosmetyczek, otwarcie sklepów w galeriach handlowych i punktów gastronomicznych oraz możliwość organizowania wydarzeń sportowych do 50 osób, ale tylko na powietrzu i bez publiczności. I wreszcie ostatni etap to otwarcie salonów masażu, siłowni i klubów fitness, a także kin i teatrów. Etapy te mają być wdrażane nie częściej niż co dwa tygodnie, choć i to wcale nie jest takie pewne. W każdym razie konkretnych dat nie podano.

Oczywiście wszystko to będzie obwarowane wieloma nowymi zasadami sanitarnymi. Jakimi? Na razie nikt dokładnie tego nie wie. Osobiście mogę sobie wyobrazić restaurację, w której będzie trzy razy mniej stolików niż dotąd, albo fryzjera w przyłbicy i ochronnym kombinezonie, ale na jakich niby zasadach miałoby w czasie pandemii funkcjonować kino czy jakiś teatr? Widzowie w co piątym rzędzie na co piątym krześle? Uważam, że kina i teatry powinny zostać zamknięte jak najdłużej – przynajmniej do przyszłego roku. Bez tego można spokojnie żyć. Zresztą kto przy zdrowych zmysłach poszedłby w obecnych czasach na film czy przedstawienie? Chyba tylko desperat.

W zaprezentowanej wczoraj tabelce z etapami zmniejszania ograniczeń najciekawsze jest natomiast to, co się w niej nie znalazło. Otóż nie ma w niej ani słowa o otwarciu granic państwa. Na razie kontrole graniczne są przewidziane do 3 maja, ale raczej na pewno na tym się nie skończy. Zamknięte granice, wstrzymany ruch lotniczy i zakaz wjazdu cudzoziemców oznaczają zero turystyki. Wygląda więc na to, że branża turystyczna w znanej nam do tej pory postaci przestanie istnieć. Być może w przyszłości – tak jak kiedyś – sami będziemy sobie kupowali bilety albo rezerwowali hotele, oczywiście przy założeniu, że turystyka będzie w ogóle możliwa.

W tabelce nie wspomniano też zupełnie o imprezach masowych, ale to akurat wcale mnie nie dziwi. Na koncertach, festiwalach, paradach, dyskotekach, festynach czy innych zlotach nie da się w żaden sposób uniknąć zagrożenia wirusem. Wniosek jest jeden – imprez masowych długo, długo nie będzie, więc przestanie w całości istnieć również tak zwana branża „eventowa”. Być może w przyszłości koncerty czy festiwale będziemy mogli oglądać wyłącznie na archiwalnych zdjęciach lub nagraniach.

Według przewidywań naukowców z Uniwersytetu Waszyngtońskiego, szczytu zachorowań na COVID-19 możemy się w naszym kraju spodziewać około 27-28 kwietnia. W tych dniach może dojść nawet do 72 zgonów na dobę. Na początku maja liczba zachorowań i przypadków śmiertelnych powinna zacząć powoli spadać. Zdaniem Amerykanów, w połowie maja powinno być w Polsce około 40 zgonów na dobę, a na początku lipca – jedynie kilka dziennie.

Obecnie w Polsce mamy 8214 zakażonych koronawirusem. 318 osób zmarło, a 866 wyzdrowiało. W ostatnich dniach odnotowywano każdej doby około 350-400 nowych infekcji oraz około 20-25 przypadków śmiertelnych.

Dodaj komentarz