Kilka powyborczych refleksji
Dziesięć i pół miliona głosów na Andrzeja Dudę. Prawie dziesięć milionów – na Rafała Trzaskowskiego. Kraj podzielony na pół i zantagonizowany jak nigdy wcześniej. Łagodzenie tego narodowego podziału potrwa całe lata i raczej nigdy w pełni się nie uda.
Byliśmy świadkami najbardziej agresywnej kampanii wyborczej w naszym kraju po 1989 roku, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Politycy z prawej strony sceny politycznej – wraz z ubiegającym się o reelekcję prezydentem na czele – wielokrotnie w ostatnich tygodniach pozwalali sobie na haniebne, czasem wręcz prostackie uwagi pod adresem osób LGBT.
Smutne, że ta nienawistna retoryka znalazła 12 lipca uznanie w oczach dziesięciu i pół miliona Polaków. A jeszcze smutniejsze jest to, że wyborczy zryw tych, którzy nie godzą się na Polskę pełną nienawiści i nietolerancji, nie wystarczył do przełamania monopolu jednej partii. Bo o tym, jak silny jest sprzeciw wobec Andrzeja Dudy i tego, co sobą reprezentuje, świadczy nie tylko niespotykanie wysoka frekwencja wyborcza, ale także to, że w drugiej turze na Rafała Trzaskowskiego głosowali nawet ci, którzy szczerze nienawidzą Platformy Obywatelskiej. A i tak ostatecznie zabrakło kilkuset tysięcy głosów.
Nie zazdroszczę prezydentowi wygranej. To tak naprawdę zwycięstwo pyrrusowe. Andrzej Duda ma przeciwko sobie dziesięć milionów ludzi, którzy mu nie ufają i którzy w fotelu prezydenckim wcale go nie chcą. Czy będzie umiał ich do siebie przekonać? Czy będzie dla odmiany potrafił łączyć, a nie dzielić i obrażać?
– Nie żałuję żadnych słów wypowiedzianych w kampanii, mówiłem to, co jest dla mnie ważne – stwierdził prezydent w czasie wczorajszego, wieczornego briefingu prasowego.
Zapamiętajcie dobrze te słowa. Niczego więcej nie trzeba dodawać.