Czy geje mogą kochać piłkę nożną albo siatkówkę?
Nie ma co udawać – nie chodzę na mecze ani na żadne zawody, czasem coś tam ze sportu zobaczę w telewizji, ale bez większych emocji. Z całego Euro 2016, którym wszyscy wokoło mnie tak się ekscytowali, widziałem zaledwie początek meczu Polski z Portugalią i to w zasadzie tylko dlatego, że chciałem sprawdzić, jak od strony technicznej robią transmisję oraz żeby przyjrzeć się dokładniej słynnemu Ronaldo na dużym ekranie i w rozdzielczości HD. Z niemałą satysfakcją odnotowałem, że ten facet prezentuje się na boisku niemal tak dobrze jak na wyretuszowanych w Photoshopie zdjęciach. A prawda jest taka, że do CR7 (dla niezorientowanych – 7 to jego numer na koszulce) zawsze miałem i wciąż mam słabość. Dla niego jestem w stanie nawet obejrzeć kawałek meczu. Nie ja jeden.
Już w 2008 roku Ronaldo zwyciężył w internetowym plebiscycie czytelników dwóch gejowskich magazynów i został wybrany na „geja idealnego”. Tym samym oficjalnie zyskał status kogoś w rodzaju międzynarodowej ikony gejów. Niestety, nie zdecydował się na odebranie przyznanego wyróżnienia. Pomysłodawcy plebiscytu tak oto tłumaczyli się wówczas w wywiadach:
Nigdzie nie sugerujemy, że Cristiano Ronaldo jest homoseksualistą. Uważamy po prostu, że wygląda jak idealny gej i jest spełnieniem marzeń dla milionów mężczyzn na całym świecie. Ma doskonałe ciało, nażelowane włosy i nosi biżuterię. Gdyby nie był znanym sportowcem, który zalicza parę panienek naraz, każdy myślałby, że jest gejem.
No tak, wcale nie sugerowali, że jest gejem. Naturalnie nikt w to nie uwierzył. W sieci od dawna można znaleźć setki „dowodów” na to, że CR7 jednak ma chłopaka albo że przynajmniej romansuje z mężczyznami. Sam zainteresowany, najwyraźniej wykazujący spore poczucie humoru, czasem umiejętnie te plotki podsyca, ale z drugiej strony konsekwentnie podtrzymuje, że panienek ma na pęczki. Daleko posunięta gra pozorów? Może tak, może nie.
Jedno jest pewne: niezależnie od swoich prawdziwych preferencji seksualnych ma Ronaldo wśród gejów wielu oddanych wielbicieli. Czy fanów też? A kto powiedział, że gej nie może być kibicem? Są wśród nas z pewnością tacy, którzy lubią go oglądać w akcji na boisku przede wszystkim dla piłkarskich umiejętności, a dopiero później – dla świetnej sylwetki. Zapytasz pewnie, czy mam jakiś na to dowód. Otóż mam.
Kilka lat temu w naszych tak zwanych mediach rozgorzała gorąca dyskusja wokół profilu „nieheteroseksualnych” fanów Legii Warszawa, który powstał na Facebooku. Głos w tej sprawie zabierali dosłownie wszyscy: od piłkarzy do polityków. Jak można było się spodziewać, heteroseksualni legioniści zorganizowali atak na profil i doprowadzili do jego zamknięcia. Gdy autor go reaktywował, obudził się z kolei jeden z klubowych działaczy w związku z bezprawnym wykorzystaniem „znaku towarowego” Legii Warszawa, wskutek czego strona kibiców gejów ponownie zniknęła z sieci – o ile mi wiadomo, już na dobre. Były w związku z tym protesty, władze Legii napiętnowało między innymi stowarzyszenie Miłość nie wyklucza i przyznało im z tej okazji swoją ironiczną nagrodę, czyli Pawia. Tak czy owak cała ta historia pokazała dobitnie, że geje kibicami jak najbardziej bywają, chociaż zapewne nieprędko zobaczymy ich na trybunach z tęczowymi szalikami (no, może z tymi szalikami to teraz trochę przesadziłem).
Ale to nie wszystko: trzeba podkreślić, że poza kibicami są wśród nas także autentyczni miłośnicy sportu, z zapałem i dla przyjemności poświęcający wolny czas tym czy innym dyscyplinom. Bo w sumie czemu by nie? Przed kilkoma laty ukazał się w Gazecie Wyborczej reportaż poświęcony jednej z amatorskich lig siatkówki w Warszawie. Autor tekstu napisał w nim, że geje siatkarze pokonali już kilkanaście „heteryckich” drużyn, chociaż przeciwnicy nie mają pojęcia, że grają przeciwko gejom.
Kiedy okazuje się, że gram w siatkówkę w gejowskim klubie, widzę uśmieszki. Pewnie ludzie sobie myślą, że spotykamy się, by zabawić się pod prysznicem. A my nie możemy żyć bez siatkówki.
Tak mówił dziennikarzowi jeden z chłopaków. Pamiętam, że reportaż ten zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Jego bohaterowie byli tak przekonujący, że niewiele brakowało, a sam bym się do nich zgłosił, mimo że siatkarz ze mnie żaden. I wiesz, co ci jeszcze powiem? Odnalazłem właśnie w swych przepastnych archiwach ich dawny adres emailowy. Napiszę z ciekawości i sprawdzę, czy ta drużyna wciąż istnieje.