O Orlando – miesiąc później
Na początku mieli tylko ogólną mapkę i jedno niewyraźne zdjęcie. Pokazywali je co kilka minut z czerwonym nagłówkiem Breaking News i podawali bardzo szczątkowe informacje. To i tak sporo zważywszy na fakt, że wszystko zaczęło się dziać zaledwie godzinę wcześniej, może nawet mniej niż godzinę. Włączyłem tego ranka CNN zupełnie przez przypadek i zostałem przy telewizorze, z krótkimi przerwami, aż do końca dnia. A z każdą minutą wiadomo było coraz więcej. W drugiej godzinie transmisji dotarli do filmiku nakręconego przez przypadkową osobę i wrzuconego na Facebooka. Odtwarzali ten filmik w kółko. Rozmazane, chaotyczne kadry, jak z jakiegoś koszmarnego filmu.
Dzisiaj mija równo miesiąc od strzelaniny w Orlando. Szczerze powiedziawszy dawno nic mną tak nie wstrząsnęło. Nie potrafię nawet ująć w słowa tego, jak się czułem w tamtą niedzielę i w kolejne dni. Jesteś tym zdziwiony? Prawdę powiedziawszy ja trochę też. Nigdy bym nie przypuszczał, że dramat, który wydarzy się na drugim końcu świata, aż tak bardzo mnie poruszy, a potem z czasem wręcz zdołuje. Eddie Justice był jednym z wielu chłopaków, którzy tamtej nocy bawili się w nocnym klubie Pulse na imprezie pod hasłem Latin Night. Eddie nie przeżył. Długo nie zapomnę jego smsów do matki, które wysyłał w czasie strzelaniny. Gdy pierwszy raz cytowali je na antenie, płakać mi się chciało. Pisał do niej wiedząc dobrze, że nie ma najmniejszych szans. „Mommy I love you, I’m gonna die”.
Z Atlanty do Orlando jest – jak na amerykańskie warunki – stosunkowo niedaleko, więc dość szybko na miejsce dotarło mnóstwo reporterów i prezenterów CNN. Po skończonym coniedzielnym dyżurze w studiu przyjechał na przykład George Howell, by relacjonować dalej już bezpośrednio z okolic Pulse. Lubię go, jest sympatyczny i zawsze zdawało mi się, że sam też woli chłopaków. Tamtej niedzieli niejeden raz głos łamał mu się na antenie.
Do Orlando pojechał też – jakżeby inaczej – Anderson Cooper, zdeklarowany i ujawniony gej, a przy tym naprawdę świetny i bardzo znany dziennikarz. To było oczywiste, że pojedzie. Kto jak kto, ale on musiał tam się pojawić. Zapomniałem tylko, że jego program nadawany jest wtedy, gdy u nas jest środek nocy. Przegapiłem go i niestety nie nagrałem, a szkoda. Anderson poświęcił ofiarom masakry całą dwugodzinną audycję. Jako chyba jedyny z dziennikarzy w tamtym czasie nawet słowem nie wspomniał o zamachowcy. Potem internet obiegł fragment jego programu, gdy odczytywał po kolei wszystkie czterdzieści dziewięć nazwisk i o każdej osobie mówił kilka słów. Wiele razy swoje wystąpienie przerywał i trzeba przyznać, że ze sporym trudem dotrwał do końca.
Długo zastanawiałem się, co mógłbym zrobić po tym wszystkim, co się wydarzyło w Pulse. Czułem i nadal czuję, że coś zrobić powinienem, że nie mogę tak po prostu zostawić tego za sobą i iść dalej przed siebie. Na początek będzie więc ten blog.