Dziennikarze krytykują publikację GW o Kamilu Zaradkiewiczu
Burza wokół artykułu Gazety Wyborczej, w którym niby to przypadkiem został ujawniony homoseksualizm pierwszego prezesa Sądu Najwyższego Kamila Zaradkiewicza. Współautor publikacji powiedział portalowi wirtualnemedia.pl, że przed publikacją dał swój tekst do przeczytania „dwóm osobom z kręgu KPH”. Kampania Przeciw Homofobii zaprzeczyła, jakoby artykuł o Zaradkiewiczu był z nią konsultowany.
Outing w naszym kraju jest rzadkością. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w taki sposób zdemaskowano jakiegoś polityka, ważnego urzędnika, dziennikarza czy artystę. Oczywiście plotek nie da się uniknąć, ludzie między sobą mówią różne rzeczy, ale czym innym są prywatne rozmowy, a czym innym oficjalna publikacja puszczona w świat. Generalnie przyjęło się, że każdy ma prawo do ochrony swojej prywatności i nie należy wywlekać na światło dzienne czyjejś orientacji seksualnej. Wyjątkiem mogłaby być co najwyżej sytuacja, w której jakiś zakonspirowany gej działa na szkodę swojej społeczności. Uważam jednak, że nawet wówczas wypadałoby poważnie rozważyć decyzję o czyimś outingu i zastanowić się nad konsekwencjami takiego kroku.
W tekście Gazety Wyborczej o Kamilu Zaradkiewiczu sporo miejsca poświęcono tak zwanemu „incydentowi piżamowemu”. To historia dobrze znana w środowisku stołecznych prawników. Rzecz miała miejsce w roku 2013, gdy Zaradkiewicz pracował w Trybunale Konstytucyjnym jako szef jednego z zespołów. Pewnego razu o godzinie 4.30 nad ranem stanął w piżamie i kapciach przez bramą TK. Komendantowi straży chroniącej siedzibę Trybunału powiedział, że źle się czuje. Wezwano pogotowie, prawnik trafił do szpitala. Gdy dowiedział się o tym Andrzej Rzepliński, ówczesny prezes Trybunału Konstytucyjnego, wezwał do siebie innego prawnika pracującego w TK i mieszkającego wspólnie z Zaradkiewiczem. Prezes usłyszał od niego, że „Zaradkiewicz zatruł się grzybami halucynogennymi, o których nie wiedział, że tak zadziałają. Z domu po drugiej stronie Wisły wyszedł około trzeciej w nocy i pieszo doszedł do Trybunału”.
Informatorzy Gazety Wyborczej twierdzą, że do „incydentu piżamowego” doszło po tym, gdy Kamil Zaradkiewicz pokłócił się z partnerem. Kłótnia miała być tak wielka, że spowodowała u niego załamanie nerwowe.
W dalszej części artykułu mowa jest o przypadkach mobbingu, których obecny pierwszy prezes Sądu Najwyższego miał się dopuszczać wobec jednego z prawników Trybunału Konstytucyjnego. Prawnik ten skarżył się, że był przez Kamila Zaradkiewicza publicznie wyśmiewany, upokarzany, straszony oraz zmuszany do pracy w nadgodzinach bez dodatkowego wynagrodzenia. Kolejny poruszony w tekście wątek to awantura wokół rzekomej kradzieży pamiątkowego zegarka, który Zaradkiewicz otrzymał po zwolnieniu z Trybunału Konstytucyjnego. Sprawą zajęła się nawet prokuratura. Okazało się, że zegarka nikt nie ukradł. Bibelot odnalazł się w jednym z pudeł z rzeczami z gabinetu Zaradkiewicza, po które prawnik się nie zgłosił.
Współautor artykułu Wojciech Czuchnowski tak tłumaczy swoje intencje w rozmowie z portalem wirtualnemedia.pl.
Tekst o Zaradkiewiczu nie jest tekstem o geju. To jest tekst o degeneracie moralnym, którego ta władza używa do najważniejszych poruczeń, czyli rozwalenia sądownictwa w Polsce. To także tekst o mobberze, który jako drapieżca seksualny dręczył podwładnych. Ten człowiek jest dzisiaj I Prezesem Sądu Najwyższego.
Jestem wyjątkowo wyczulony na takie kwestie, dlatego przed publikacją i wysłaniem tekstu do redakcji dałem go przeczytać dwóm osobom z kręgu Kampanii Przeciw Homofobii. W ogóle nie dostrzegali tu kwestii jakiegoś „ouotowania” i nie mieli żadnych zastrzeżeń.
Przedstawiciele KPH w oświadczeniu opublikowanym na Facebooku wszystkiemu zaprzeczyli.
Informujemy, że nikt z obecnego zespołu pracowniczego stowarzyszenia nie czytał tekstu przed jego publikacją. Pojawiające się w oświadczeniu stwierdzenie „Jestem wyjątkowo wyczulony na takie kwestie, dlatego przed publikacją i wysłaniem go do redakcji dałem go przeczytać dwóm osobom z kręgu Kampanii Przeciw Homofobii” odbieramy jako próbę wsparcia się autorytetem naszej organizacji w celu odparcia fali krytyki, która spotkała dziennikarza w związku z outingiem Zaradkiewicza.
Jednocześnie chcemy wskazać, że jako organizacja działająca na rzecz społeczności LGBTI uważamy, że zgodnie z prawem do prywatności decyzję o „wyjściu z szafy” powinna podejmować osoba, której to dotyczy.
Publikacja Gazety Wyborczej została mocno skrytykowana przez dziennikarzy i publicystów.
Trudno byłoby zrozumieć wyoutowanie kogokolwiek, nawet jeśli byłoby to potrzebne do opisania podatności na szantaż. Tym bardziej nie do zaakceptowania jest wyoutowanie osoby publicznej, żeby umieścić fragment o grzybach halucynogennych. Takich rzeczy po prostu się nie robi.
Roch Kowalski
Myślę ze powinniście pomyśleć zanim opublikujecie takie coś. Naprawdę.
Jacek Czarnecki
Przeczytałem tekst o p. Zaradkiewiczu. Upublicznienie niby mimochodem jego orientacji było niczym nieuzasadnionym świństwem. On się nie nadaje na sędziego SN z wielu innych powodów.
Wojciech Szacki
Kamil Zaradkiewicz w rozmowie z portalem wpolityce.pl nie wykluczył, że podejmie kroki prawne. Wyraził też „zażenowanie i smutek” w związku z artykułem Gazety Wyborczej.
To jest klasyczna publikacja, na którą każda reakcja z mojej strony byłaby tłumaczeniem w stylu „dlaczego przestałem już bić żonę”. W jakikolwiek sposób nie odniósłbym się do tego materiału, to musiałbym tłumaczyć się ze swojego życia prywatnego, a nawet intymnego.